Edward Balcerzan Domysły
Wojciech Ligęza Drugi nurt. O poetach polskiej dwudziestowiecznej emigracji
Zdzisław Lipiński Krople
Tomasz Majzel Części
Karol Samsel Autodafe 7
Andrzej Wojciechowski Zdychota. Wiersze wybrane
Edward Balcerzan Domysły
Wojciech Ligęza Drugi nurt. O poetach polskiej dwudziestowiecznej emigracji
Zdzisław Lipiński Krople
Tomasz Majzel Części
Karol Samsel Autodafe 7
Andrzej Wojciechowski Zdychota. Wiersze wybrane
Andrzej Ballo Niczyje
Maciej Bieszczad Pasaże
Maciej Bieszczad Ultradźwięki
Zbigniew Chojnowski Co to to
Tomasz Dalasiński Dzień na Ziemi i 29 nowych pieśni o rzeczach i ludziach
Kazimierz Fajfer Całokształt
Zenon Fajfer Pieśń słowronka
Piotr Fluks Nie z tego światła
Anna Frajlich Szymborska. Poeta poetów
Adrian Gleń Jest
Jarek Holden Gojtowski Urywki
Jarosław Jakubowski Baza
Jarosław Jakubowski Koń
Waldemar Jocher dzieńdzień
Jolanta Jonaszko Nietutejsi
Bogusław Kierc Dla tego
Andrzej Kopacki Życie codzienne podczas wojny opodal
Jarosław Księżyk Hydra
Kazimierz Kyrcz Jr Punk Ogito w podróży
Franciszek Lime Garderoba cieni
Artur Daniel Liskowacki Do żywego
Grażyna Obrąpalska Zanim pogubią się litery
Elżbieta Olak W deszczu
Gustaw Rajmus >>Dwie Historie<< i inne historie
Juan Manuel Roca Obywatel nocy
Karol Samsel Autodafe 6
Kenneth White Przymierze z Ziemią
Andrzej Wojciechowski Budzą mnie w nocy słowa do zapisania
Wojciech Zamysłowski Birdy peak experience
City 6. Antologia polskich opowiadań grozy
24 lipca 1986
Coś było nie w porządku z moją pamięcią, przybyłam na leczenie do sanatorium. Różne kobiety tu były, niektóre nie pierwszy raz. Chodziłam na spacery po okolicy. Raz spotkałam Franciszka. Namówił mnie na wycieczkę do niedalekiej miejscowości wartej zobaczenia. Były to tereny nadgraniczne, specjalnie strzeżone. Widzieliśmy z dala tragiczny upadek samolotu, a potem, na ruchliwym skrzyżowaniu, oddział lotniarzy. Wyglądali jak spieszący na pomoc, ale sami ulegali katastrofom. Lśniąco umundurowani, a lotnie przypominały latające dywany. Widziałam to dokładnie, bo kilku lotniarskich ochotników spadło tuż obok nas, a potem biegli, aby dogonić lotnię. Lecieli coraz wyżej. Wyglądało to na nalot dywanowy. Pędzili ku katastrofie, z katastroficznymi przygodami, oddaliliśmy się więc na łąkę, spodziewając się tam rzeczki. Nie zdążyliśmy jej zobaczyć, bo nadciągał nowy oddział samodzielnych ułanów. Barwnie odziani żołnierze udawali, że jadą konno, jak dzieci, które cwałują na patykach. Mundury mieli z czasów Księstwa Warszawskiego, wysokie czaka, złote wyłogi, lampasy. Przybyli tu na ćwiczenia. Przeszliśmy na drugą stronę drogi, gdzie stał słup przystanku PKS-u, a na nim gazetka przydrożna dla dzieci szkolnych. Przeczytałam tekst o kształtach liści, formacjach wojskowych i stopniach za odwagę, wszystko to zaraz zdjęto i nie zastąpiono niczym. Nadjechał zatłoczony pociąg. Gdy miałam wysiąść na stacji, gdzie obiecałam coś załatwić kobietom z sanatorium, poczułam trwogę. Franciszek powiedział: nie wysiadaj, nie idź tam. Było to miasto – koszary. Ciągnął się wzdłuż przeogromny mur, ślepa ściana budynku z pruskiej, czerwonej cegły. Obrośnięty starymi drzewami. Po podwórcu w pośpiechu biegało wojsko w czarnych, staroświeckich mundurach. Ładowano wozy konne, toczono beczki, panował ogromny ruch. Franciszek zniknął w tłumie. Szukałam go. Pociąg odjechał. Zostałam sama i przypomniałam sobie wtedy, że straciłam pamięć. Nie pamiętałam nazwy uzdrowiska, dokąd miałam wrócić.