Zima robi mi coś takiego w głowie... Byłam znudzona, zrezygnowana, do tego stopnia, że chciałam rzucić studia, odpaść. Wiosną w sferze inteligencji i predyspozycji biologicznych coś się zmienia, chociaż dalej nie dogaduję się z ludźmi i nie potrafię głośno płakać. Pełna ułomności i braków naprawiam w sobie to i owo. Przechadzam po galeriach, wystawach, by w końcu móc otworzyć oczy. W muzeum IMMA przyjrzałam się z bliska pracom Janet Mullarney, która podróżuje pomiędzy Irlandią a Włochami. Wreszcie mnie poniosło, uwielbiam, kiedy sztuka przywraca mi oddech i chęć do życia. Prace Janet są wielowymiarowe, nie cacka się z odbiorcą, ale również nie ma w jej opowieściach nachalności. Metafora życia i śmierci. Relacje, kruchość, i chociaż wydaje się, że nie ma już ratunku dla ludzi, coś tam kiełkuje w ogrodzie... Kocham sztukę, szczególnie kiedy zwyczajnie w całym tym przedstawieniu nikt nic nie musi, a najmniej artystka. Bardzo mi bliska. Dotyka. Boli. Świadomych odbiorców sztuki bardzo mocno boli.
© Małgorzata Południak