copyright © www.latarnia-morska.eu 2018
To już piąta książka Wojciecha Czaplewskiego, w tym trzeci zbiór wierszy. Pisze on nieśpiesznie, ale solidnie (od 2000 roku). Warto go czytać.
Ciekawy tytuł tej książki, przyznacie... Kojarzy się z biblijną „Księgą Rodzaju”... Wiersze podzielone są w trzech rozdziałach: „Moralitety”, „Algorytmy”, „Dionizje”.
Zatem pokonfabuluję sobie tym tropem. W „Moralitetach” mamy do czynienia z dykcją niemal prozatorską, aczkolwiek wyłapywanie „liryzmu” samo się narzuca. Postacią w tym cyklu jest bliżej nam nieznany Kajetan, który kojarzył mi się w oddali z Panem Cogito. Oto jedna ze „scenek”: „Kajetan widzi dokładnie, stojąc w oknie naprzeciw: / Najpierw kolekcjonerzy chwil wybiegają z domów, z hukiem zatrzaskując / drzwi. Jakby mieli już tego dość, tych panoszących się wszędzie wspomnień. / Wszystko przez niedające się dotknąć wieka kuferków z najcenniejszymi / egzemplarzami, które trzymają na wymianę. / A potem zasmarkany ośmioletni syn sąsiada kuca obok trzepaka i, / rozglądając się, czy nikt nie patrzy, patykiem trąca małą szamocącą się chwilę, / którą złapał rano. Chwila ma poobrywane skrzydełka”.
Chwilo trwaj!, brzęczy mi w uszach. Niby nic takiego w tym tekście się nie dzieje, a jednak dużo się dzieje. I nie o reizm tutaj chodzi, tylko o drugie dno błahej codzienności. O ten „sznurek impulsów”, jaki nam wszystkim tłucze się w skroniach. Ale zanim zrozumiemy „chwilę”, jej już nie ma.
Jakoś kojarzy mi się to z freudowskim „id”, czyli z drugim dnem, który nam stale daje znać o sobie. Czaplewski jest mocno uczulony na anty-reizm, na to, co tłucze się w naszej wyobraźni.
Druga część – „Algorytmy” – nadal utrzymana jest w takiej samej, niby prozatorskiej dykcji, ale cóż by to miała być za dykcja, skoro ona ma somnambuliczną aurę. Algorytm to, jak wiadomo, „skończony ciąg jasno zdefiniowanych czynności, koniecznych do wykonania pewnego rodzaju zadań”. I dlatego na ten somnambulizm nie dajcie się nabrać, bowiem w tej niby-poezji, niby-prozie siedzą filozoficzne demony. Jak w tekście pt. „Ćwiczenie z Hegla”: „Pod murem leży, ciężko dysząc, zgwałcona antyteza... A ten podły kurdupel / nie dość, że wjeżdża na białym koniu do miasteczka Z., to jeszcze spodziewa / się tłumów i wiwatów. Biały Koń nazywa się Koniec Historii i robi patataj patataj // Tymczasem tłumy zamiast wiwatować, dobijają się do drzwi Kajetana / i pytają o coś niewyraźnie. O jakąś sowę. Już dawno po zmierzchu, sowa związana / i zakneblowana, leży w schowku na pościel. Kajetan, zamknięty w łazience, / krztusi się ze śmiechu. Koniec Historii podnosi ogon, żeby zostawić / wiadomo co na jezdn”i.
Cytuję za Wikipedią: „Dziewiętnastowieczny idealistyczny filozof Georg Wilhelm Friedrich Hegel napisał, że ‘Sowa Minerwy wylatuje o zmierzchu, a nie o świcie’. Oznaczało to, że filozofia nie jest w stanie przewidywać przyszłych zdarzeń, a może jedynie służyć zrozumieniu tego, co już stało się faktem”.
Czaplewski idzie tym tropem. Ale jest gorycz i sarkazm w tym niby-wierszu, niby-prozie. I – jak w większości tych tekstów – mamy tu do czynienia z wgryzaniem się w istotę naszych poplątanych domysłów.
Trzecia część nosi tytuł „Dionizje”. Oto – dla przykładu – wiersz pt. „Apokalipsa”: „Ponad dachami płynie obłok od wzgórz, niesie spoza horyzontu miazmaty / innych światów, byty, których w miasteczku Z. nawet pomyśleć się nie da: / gigantyczne wielobarwne pingwiny, autobusy pełne starych Niemców, ocean. / Pod obłokiem, jakby gnane pragnieniem, w milczeniu biegną zwierzęta / futerkowe. Potem obłok obraca się w kamień. Zwierzęta – w płomienie. // Kajetan stanie wśród ruin i zgliszcz. Będzie miał ręce w kieszeniach. Kamyk, / powolutku obracany w palcach, będzie sycił je ciepłem”.
Fajne mi „dionizje”... Znowu półmrok somnambulicznych zdarzeń, które prowadzą do zgliszcz. Apokalipsa wisząca nad miasteczkiem...
*
Ten tomik jest dla mnie wydarzeniem. Jego dykcja jest nieporównywalna z żadną inną książką. Ni to poezja, ni to proza. Ale najważniejsze, że autor w enigmatycznej, somnambulicznej aurze wszedł w świat, którego nikt tak jak on dotąd nie opowiedział. Rozmaite, widoczne tu majaki w gruncie rzeczy uświadamiają nam wiele tajemnic. Gdyby to była czysta konfabulacja, to mały pikuś. Ale to jest filozofia! Jakże pięknie opowiedziana i jak mądrze uświadamiająca nam różne – realne – tajemnice. Te wiersze schodzą do piwnic naszych domysłów, do snów śnionych nieprzytomnie i podszeptują nam sprawy, które „nawet filozofom się nie śniły”.
Jestem pewny, że ta książka powinna nas ocknąć do wielu, wielu domysłów i refleksji. Może i snów, bo – jak powiedział klasyk – „są na ziemi i niebie sprawy, które nawet nie śniły się filozofom". Poeci po raz kolejny mają nad nimi przewagę.
Leszek Żuliński
Wojciech Czaplewski Książeczka rodzaju – http://www.wforma.eu/ksiazeczka-rodzaju.html