nowości 2025

Karol Samsel Autodafe 8

książki z 2024

Anna Andrusyszyn Pytania do artystów malarzy

Edward Balcerzan Domysły

Henryk Bereza Epistoły 2

Roman Ciepliński Nogami do góry

Janusz Drzewucki Chwile pewności. Teksty o prozie 3

Anna Frajlich Odrastamy od drzewa

Adrian Gleń I

Guillevic Mieszkańcy światła

Gabriel Leonard Kamiński Wrocławska Abrakadabra

Wojciech Ligęza Drugi nurt. O poetach polskiej dwudziestowiecznej emigracji

Zdzisław Lipiński Krople

Krzysztof Maciejewski Dwadzieścia jeden

Tomasz Majzel Części

Joanna Matlachowska-Pala W chmurach światła

Piotr Michałowski Urbs ex nihilo. Raport z porzuconego miasta

Anna Maria Mickiewicz Listy z Londynu

Karol Samsel Autodafe 7

Henryk Waniek Notatnik i modlitewnik drogowy III

Marek Warchoł Bezdzień

Andrzej Wojciechowski Zdychota. Wiersze wybrane

"Oczywiście pacjenci", https://czytanieisluchanie.blogspot.com, 31.01.2025

copyright © https://czytanieisluchanie.blogspot.com 2025


Dla literatów każdy, każda, każde to pacjenci. Jak ich/nas (i czy w ogóle) leczy Krzysztof Maciejewski?
Już front zachęca do czytania. Bosko-ludzkie oko i dłonie i mnożące się palce. A potem krótkie opowiadania, przypowieści, legendy. Czyta to się lekko, ale potem dopada nas refleksja, że nie wszystko jest tak proste, jakby mogłoby się zdawać. Bo szczypta surrealizmu, bo garść onirycznych fantazji i wszędzie wtrącająca się mitologia.

Krzysztof Maciejewski zaznacza swoją obecność w każdym utworze. Już w pierwszym tekście „Dziewczynka ze szczelin” jest on – opowiadacz/podpowiadacz i dwie dziewczynki. Jedna widzialna, druga „opowiedziana”. „Gadanie” jest niby delikatne i lekkie, ale po powtórnej lekturze dopada nas przeszłość, bo pies, zabawa w chowanego i cała paleta wyobrażeń. To także kawałek naszego życia.

„Wujek Leon” zaczyna się tak: „była to ciemna i mglista noc, jakie coraz częściej zasnuwają kontury ukochanych przedmiotów, kiedy wujek Leon zaczął odczuwać dziwne i niepokojące objawy”. Czy to wstęp do baśni, czy literacko-wódczanego delirium? A może miszmasz? Mgła egzystencji! Marny koniec, bo każdemu z nas wydaje się, że jest wyjątkowym bytem, że tylko on zasługuje na nagrody i dary losu. A zamiast tego przychodzi marny koniec, na chodniku, na ulicy, w łóżku. Czy odwiedziny tajemniczego ktosia to fantasmagoria, głos wewnętrzny, a może jednak naprawdę tuż przed końcem odwiedza nas anioł lub diabeł?
Ile waży dusza? Dwadzieścia jeden gramów? A może 21 to tylko liczebnik ze spisu treści?

Czy autor z nas kpi? Czy pisarz w anturażu (soft) grozy opowiada nam o (nieuchronności) kruchości życia?
„Rozgwiazdy” zaczynają się tak: „Kiedy osiągamy określony wiek, widzimy, że czas to wszystko, co mamy”. Od porodówki do płonącego mieszkania. Alfa i omega, a pomiędzy spacery i „to wszystko, co mamy, wspomnienia, czasem wspomnienia wspomnień”, czyli od literatury jako medium pamięci do poetyki niby-pamięci. I jak pisze Krzysztof Maciejewski: „te rzeczy były prawdziwe”, nawet jeśli wydarzyły się tylko podczas snu. Na przykład „brodzimy w wodach przyboju wpatrzeni w pianę na piasku i dochodzimy do wielkiej plaży wypełnionej rozgwiazdami”.
Po lekturze całości nie jesteśmy pewni w stu procentach, czy autor ciągnie nas na spacery do swojego wnętrza – jestestwa, czy może to wszystek (l)śnienie? Bo tak zaczyna opowiadanie „Piorun między stronami”: Wnętrze podobno zawsze jest większe od tego, co na zewnątrz.
Zaczyna się jak esej, a potem czysta proza: zmywarka, spinka do włosów, uczucie między dwoma ciałami.

21 to ironia czy sarkazm. „Dwadzieścia jeden” to rozważania, które brzmią jak diariusz. Dziennik spisywany niespiesznie, ale każdy tekst ma swoją turbinę. Nie ma tutaj tekstów nijakich. Maligna mętnych zdarzeń i podejrzanych typów. Drażni jedno: autor pisze dla siebie. Czytelnik to przypadkowy przechodzień.
A jakże, a jakże takie książki mają rację bytu, bo pobudzają synapsy, otwierają nieznane drzwi percepcji.
W głowie się kotłuje, a dłonie kreślą nowe historie. W „Fido” od razu wiemy, że chodzi o psa, labradora. Ale to tylko rozbiegówka, bo do psiaka dołączają Orhan Pamuk, Carl Gustav Jung i 0,7 litra Jacka Danielsa. Opowieść szufladkowa, jednak to Fido spotka swoich pobratymców, którym kibicujemy. Orthros był strażnikiem bydła Geriona. Cerber był trzygłowym psem, pilnującym bram Hadesu. No i pies gadający po ludzku, ten od braci Grimm.
Dalej: Ossian, Garmr i kluczowa koncepcja Freuda. Pomylenie z poplątaniem? To pozór. Wzór na czary mary, esy floresy. Bo zamieńmy psy w ludzi i odwrotnie.
Krzysztof Maciejewski się z nami bawi, ale robi to niezwykle zmyślnie, bo (podkreślam) zmusza nas do myślenia, do układania kolejnych warstw. „Fido” to najlepszy tekst w całym zbiorze.

Nie gorszą nowelą jest „Ustawiacz znaków”.
Tak jak w każdym tekście już pierwsze zdanie „daje po garach i marskości wątroby”. Otóż: „Jestem ustawiaczem znaków i nie umiem być nikim innym – to się chyba nazywa powołanie, chociaż niektórzy użyliby znacznie mniej podniosłych słów na mój temat”.
JA – ONI. Rzadko występujesz wprost TY, Czytelniku. W tych tekstach znaczenia mają pojedyncze hasła. Bo: znaki, powołanie, bycie innym. I ten wstęp pozwala autorowi na łączenie kropek i rozpisywanie całej historii w niby baśń, ale jakże realną, taką rzeczywistą tuż po przebudzeniu.
W 1992 roku kupiłem książkę „Symbole i symbolika” (Michał Głowiński i inni, Czytelnik, Warszawa 1991), a wspominam o tym dlatego, że często sięgam po nią, zwłaszcza wtedy, gdy wydaje mi się, że muszę uzupełnić swoją wiedzę (niewiedzę). „Dwadzieścia jeden” jest pełna symboliki, zatem poszukajcie opracowania Czytelnika. Trafny uzupełniacz!
„Ustawiacz znaków” to podrzutek, autsajder? A dlaczego (?), może to mocarz, który kamieniem potrafiłby powalić olbrzyma?
On sam mówi o sobie, że rodzi się w nim buntownik, ale przeciwko czemu protestuje? Raczej wybiera, dobiera sobie nowe role, kolejnych rywali. „Mógłbym stać się jeźdźcem chaosu, oszalałym GPS-em, fałszywym drogowskazem” i dodaje „Ale jest już za późno, bo mojego syna już nie ma”.
A w tle łabędź... – jest jedynym , co mnie wyróżnia, moim znakiem szczególnym.

Mogłoby się zdawać, że ten tom to powieściowy chaos. Jednak tak nie jest! Po przeczytaniu całości czujemy (całym sobą), że wszystko tu się zazębia. Bajki i „chwała sztandaru” życia, gdzie są nieodkryte jaskinie, napotkane czarne łabędzie i kolejny powrót do mitologii greckiej.
Autor od pierwszej do 121 strony wplata w narracje bogów, zwierzęta i sytuacje psychoaktywne, a taką bez wątpienia jest ZDRADA (strona 81).
„Dialogi z mitologią prowadzone przez polską prozę powstającą po 1956 r. nie stanowią novum w historii literatury, inny jest jednak kontekst kulturowy, wobec którego się sytuują. Kontekst kulturowy oznacza tutaj przede wszystkim teorie mitoznawcze danej epoki. Poglądy na genezę mitów, ich sens, związki z historią i poezją zawsze wpływały na literackie przetworzenia wątków mitologicznych. Szczególnie istotne jest uświadomienie sobie i respektowanie w praktyce interpretacyjnej tego, że mit to pojęcie w stadium nieustannych ewolucji, bez stałego znaczenia. Mamy do czynienia z serią wyobrażeń na temat mitologii, a nie z mitami „samymi w sobie”, z mitami „prawdziwymi”. (Tomasz Mizerkiewicz „Mitologizacje o związkach intertekstualnych z mitologią w powieści polskiej po 1956 roku”).

„Dwadzieścia jeden” kończy się tekstem „Zapach nocnych kwiatów”, czyli (znowu) starożytna dolina. Kolejny raz tło nocy i „miłość stała się istotą ich istnienia” I JAKBY NIE PATRZEĆ to jest zestaw noweli o uczuciach, często skrajnych, iluzorycznych, ale wszystko ma związek z kochaniem; ludzi, zwierząt, powietrza, ognia i wody.
Żywioły rządzą!
I (na ostatniej stronie) pada jeszcze jedno ważne zdanie, które mogłoby być mottem całości: „Na pewno można powiedzieć tylko tyle, że zostawili za sobą świat ruin i kwiatów pachnących blaskiem księżyca”.

Ze skrajności w skrajność, bo ruiny raczej śmierdzą stęchlizną, a kwiaty? Czy one pachną nocą? Tak jak nasze sny?
Jarek Holden-Gojtowski


Krzysztof Maciejewski Dwadzieścia jedenhttp://www.wforma.eu/dwadziescia-jeden.html