Karol Samsel Autodafe 8
Karol Samsel Autodafe 8
Anna Andrusyszyn Pytania do artystów malarzy
Edward Balcerzan Domysły
Henryk Bereza Epistoły 2
Roman Ciepliński Nogami do góry
Janusz Drzewucki Chwile pewności. Teksty o prozie 3
Anna Frajlich Odrastamy od drzewa
Adrian Gleń I
Guillevic Mieszkańcy światła
Gabriel Leonard Kamiński Wrocławska Abrakadabra
Wojciech Ligęza Drugi nurt. O poetach polskiej dwudziestowiecznej emigracji
Zdzisław Lipiński Krople
Krzysztof Maciejewski Dwadzieścia jeden
Tomasz Majzel Części
Joanna Matlachowska-Pala W chmurach światła
Piotr Michałowski Urbs ex nihilo. Raport z porzuconego miasta
Anna Maria Mickiewicz Listy z Londynu
Karol Samsel Autodafe 7
Henryk Waniek Notatnik i modlitewnik drogowy III
Marek Warchoł Bezdzień
Andrzej Wojciechowski Zdychota. Wiersze wybrane
copyright © https://sztukater.pl 2025
Matka. Śmierć. Pustka. Jak sobie poradzić z echem, jakie w niej wybrzmiewa? Do dzisiaj rezonuje we mnie nostalgiczna proza Krzysztofa Bieleckiego („Zsunęła się z krzesła. Ciennik”) i nieodżałowanego Marcina Wichy („Rzeczy, których nie wyrzuciłem”). „Przednówki” Michała Trusewicza stawiam na tej samej półce, półce literatury nasyconej ogromną poetycką wrażliwością, subtelnością i głębią odczuwania. Bielecki przywołuje cienie wspomnień o matce, Wicha poszukuje jej w osieroconych przedmiotach, zaś Trusewicz matkę śni, by z każdym przednówkiem uświadamiać sobie na nowo, że na jawie widnieje już tylko puste miejsce.
Matka zginęła w świetle reflektorów nadjeżdżającego samochodu, zostały okruchy ciasta na obrusie. Podobnie też sen o niej „wpadł pod światło. Spopielił się.” Noc daje ukojenie, jasność dnia woła: Sprawdzam!
Jak to jest możliwe, że w tym samym momencie, kiedy ktoś nam drogi traci życie, my, w całkowitej nieświadomości szorujemy zęby przed lustrem w łazience! Życie bawi się nami, więc i my pragniemy czasami stać się jak „zegarmistrz światła purpurowy” i zyskać władzę nad przełącznikiem: włącz, wyłącz, klik... i dzieją się cuda. Michał Trusewicz zaklina więc rzeczywistość: „Widzę. Nie widzę. Widzę. Nie widzę. Pstryk. Jasno. Ciemno. Jasno. Nie widzę. Pstryk. Jasno. Jasno”.
Niewyraźne powidoki, senne cienie. Dzieciństwo. Młodość. Matczyny obiad – makaron z jogurtem, ale bez siostry. Autor bawi się z nami kalejdoskopem swego życia, co chwila przekręcając okienko, by wygenerować nowy obrazek, migocący przez moment, nim zacznie niknąć. Jasno – ciemno.
Nie spodziewaj się po „Przednówkach” powrotu do szczęśliwego dzieciństwa, słodyczy landrynek i miękkości pluszowych misiów. To świat destrukcyjny, bliski grotesce, niezrozumiały i pełen bólu. Ulica jest otwartą raną. Światło niesie śmierć. Siostra krztusi się obecnością brata, a woda wytryskująca spod pękającej kry, zamyka się z pluskiem nad tonącym chłopięcym ciałem.
Dziwnie też jakoś i niesamowicie miesza się czas. To, co dawniej z tym, co zaledwie wczoraj. Być może winne tego jest otwarte na oścież okno, nie filtrujące nocnych gości, nie żądające przepustek od wspomnień.
Bardzo poetycka to proza, i przez to piękna, prześniona, nie do końca przytomnie rzeczywista. Strumień splątanych uczuciem myśli, nad którymi nie sposób mieć władzy, choć autor świadomie stara się uporządkować ich obłąkańczy bieg i okiełznać rozszalałą wyobraźnię. Unosi głowę, dobywa spod niej poszewkę z przeszłymi skarbami, rzuca w nas tymi pamiątkami niczym pociskami. To boli. Jest trudne. Jednak łapiemy je, gdyż inaczej się nie da. Przyciągają, każą się podziwiać, są poezją ciężkiej codzienności, stają się metaforą i lżejsze o dosłowność, wzlatują w górę, wnikając w nasze myśli, w ten sposób zyskując drugie życie.
W mgnieniu oka całe piękno marszczy się i gnije, mrok rozświetlają błyskawice, widoczne w ich blasku szkielety oblekają się w ciało, by móc kolejny raz przepaść w gliniastej ziemi i czekać na zmartwychwstanie. Nic tu nie jest na pewno, chociaż być może się wydarzyło, ale czy dobrze zostało zapamiętane, czy może złączone z innymi wspomnieniami wzrosło w całkiem nową jakość... nie wiemy. Nie wie być może sam autor. Lecz to nieważne przecież. Ból po stracie toczy niczym rak, obrasta tkanki, powleka synapsy, wyżera trującym kwasem dziury, które my później pospiesznie, nieskładnie wypełniamy treścią. I tak się to zrasta. Pozostaje w nas. Zaplombowane, chronione, boli nieco mniej. „Rygluję drzwi. Krzesła się huśtają. Ulegam, wypycham obrazy z siebie.”
„Przednówki” ilustruje złowieszczy obraz Niny Zielińskiej-Krudysz, przywołujący ponure myśli o samotności, surowej fakturze zimnego betonu, którego nie da się ani skruszyć, ani nawet odrobinę ogrzać. Mimo wszystkich naszych zabiegów pozostanie strukturą obcą i nieprzyjazną. Jak odnaleźć się w tej przestrzeni, jak ją oswoić i udomowić? Jak wlać w nią życie, by zapulsowała, zajaśniała, przygarnęła nas do siebie?
Nagle uderza we mnie świadomość, jak niesamowicie malarska jest ta prozopoezja, jak wielki potencjał artyzmu w niej tkwi. Gdyby tak przetransponować ją w ilustrację, wzmocnić siłę słowa intensywnością barw, mocą kreski i światłocienia, głębią perspektywy… Rzecz jasna, byłby to pejzaż rozedrgany i pesymistyczny, złowróżbny i przepełniony obawą, a w nim niebo „żółtawe, brudne i rozmazane”, pod którym „Ziemia się otwierała, czerwonymi językami lizała fundamenty domów”.
Wyobraźnia podsuwa mi natychmiast przed oczy płótna Beksińskiego, ich katastroficzne, apokaliptyczne przesłanie, zawarty tam obraz człowieka uwikłanego w walkę z potężną siłą, zagubionego w mrocznym labiryncie istnienia. Mitologizacja rzeczywistości, alegoryczność, symbolika... Nie sposób nie dostrzec podobieństwa.
Michał Trusewicz to autor młody, tymczasem jego „Przednówki” mają ciężar wieku matuzalemowego. Chciałoby się dociec przyczyny takiego zagadkowego stanu rzeczy, wniknąć głębiej w genezę przednówkowych rozterek. Słowa kończące ów niezwykły zbiór małych poetyckich próz niosą pociechę i wzmagają czytelniczy apetyt na kolejną pisarską odsłonę Michała Trusewicza: „Przeżyłem i dałem temu wyraz”. Cóż więc dalej, Panie Michale?
6/6
Doris
Michał Trusewicz Przednówki – http://www.wforma.eu/przednowki.html