copyright © https://sztukater.pl 2024
„Za starzy by tańczyć pogo, pogo, pogo
Pogo, pogo, pogo, pogotowie już jedzie
I wszystko będzie dobrze
No pomóż Boże
Lecz nawet Bóg już nic nie może
Lecz iskra czasem w środku się zapala
I taka jurność w ciele, w ciele się zbiera, cholera
I taka miłość dzika w serce im się wdziera
O Boże być może trzeba by choć jeszcze raz dać czad”.
Dr Misio
Kartezjusz rzekł kiedyś Cogito ergo sum – myślę, więc jestem. Ktoś inny – kto, nie zdołałem się dowiedzieć – powiedział Cogito ergo doleo, co można przełożyć, jako „myślę, więc cierpię / jestem przygnębiony”. I ta druga sentencja chyba najlepiej oddaje przygody Punka Ogito, bohatera wierszy Kazimierza Kyrcza Jr., który przemierzając współczesny świat, współczesną Polskę co prawda, ale dla niego to, jak świat cały mam wrażenie, częściej spotyka się z tym, co złe, co bolesne, niż z tym co dobre. Większość to dla niego rozczarowania, niespełnienie, wieczny zawód. No i same wiersze Kyrcza, jakby idąc tym tropem, też nie są jakoś do końca spełnione, celując w podobny do herbertowskiego biały wiersz, ale bez takiej liryki inwokacyjnej, jak u niego, nie atakują nas takim pokładem mocy, emocji i takim wyczuciem. Choć i tak całkiem przyzwoita to poezja, czasem trochę niezdarna, czasem coś w sobie mająca. Wiadomo, wolę jednak klasykę, twory z czasów, kiedy nawet potoczne i żartobliwe kwestie podawało się z rozsmakowaniem słowem i jakimś takim lingwistycznym pięknem, jednak jak na współczesną rodzimą poezję, Kyrcz dał radę.
Punk Ogito. Podstarzały punk, który nadal swojej punkowości nie zatracił, nie zatracił siebie, ale świat się zmienił, świat poszedł na przód, a on z każdym krokiem przekonuje się, że coraz mniej gdziekolwiek pasuje. Że nie odnajdzie znajomych z dawnych lat, nie reaktywuje kapeli, że w stolicy nawet gdyby Sex Pistols wrócili, on by nie wytrzymał. A wytrzymywać trzeba wiele rzeczy, od inflacji, przez którą garnek coraz częściej pachnie kapusta, po moczenie łóżka, jak za dzieciaka, ale teraz już nie na trzeźwo. Więc Ogito chodzi i szuka, jeździ i szuka, odwiedza, przeprowadza się, czasem pofilozofuje, czasem da komuś w mordę i... No stara się żyć po swojemu.
Do poezji podejście mam w zasadzie dość proste: to powinno być coś ponadczasowego, ponad podziałami, coś uniwersalnego, co potrafi trącić coś emocjonalnie, ale i intelektualnie. No i nie mówię, że tego u Kyrcza zabrakło, bo się stara i jest tu parę takich szczerych i trafionych prawd dla każdego, ale jednak jest przede wszystkim pewna specyfika, pewna taka swojskość to raz. Dwa – wszystko osadzone jest w pewnych konkretnych ramach, konkretnej perspektywie bliskiej szczególnie współczesnym 40- i 50-latkom, najlepiej tym z punkowymi klimatami zaznajomionymi. No i ja nawet się wpasowuje, bo z muzyką punkową (ale nie subkulturą – subkultury to idiotyzm) zawsze mi po drodze i lubię, a i wiekiem blisko mi do tego wszystkiego. A mimo to aż tak wiele tu nie poczułem, jak oczekuję od poezji. A na pewno nie poczułem dreszczy, nic mnie nie trzepnęło, nie telepneło, a przy poezji (choćby Miłosza) potrafiło mną telepnąć solidnie. Bywa.
No bo chociaż w całym tym odniesieniu do Herberta można by się doszukiwać sporych ambicji, jego poezja jest prosta. A często zbyt prozatorska, zamiast liryczna. Owszem Kyrcz sprawia wrażenie, jakby chciał podjąć polemikę z Panem Cogito, ale z poziomu nizin, wulgarności i współczesności. I zamysł to ciekawy, acz nie do końca spełniony. Zabrakło poetyckiej wielkości, takiego połączenia słów, które nawet z wulgarności czy niskości, wycisnęłyby piękno i krwistość. Ale doceniam, że jednak nie jest to bezrefleksyjne i że fajnie uchwycony został tu swojski koloryt i taki sentyment. No bo chyba każdy z nas zna takich, jak punk Ogito. Nawet w mojej mieścinie jest kilka takich indywiduów, którzy od czasów nastoletnich pozostali tymi samymi punkami, wciąż w tych samych ciuchach, z plecakiem brzękającym butelkami z alkoholem na plecach, z irokezem na głowie idących pić gdzieś na zielone tereny, wciąż robiąc wszystko do tej samej muzyki, olewając system, pracę, interakcje społeczne... Sami pewnie dobrze wiecie, a ich widok, jak wiersze Kyrcza, przypomina o świecie, którego już prawie nie ma.
Summa summarum, nie wybitne, nie porażające, ale całkiem przyzwoite to dzieło. Drugi tomik punka Ogito, może nie ostatni, mam nadzieję, bo jednak chętnie bym tu wrócił. Bo jednak coś tu znalazłem, czasem coś mi bliskiego – ot choćby to, że się Ogito z Warszawą nie lubi zupełnie, jak ja – czasem coś przyjemnie sarkastycznego. Więc mimo pewnego sarkania, nie żałuję.
Michał Lipka
Kazimierz Kyrcz Jr Punk Ogito w podróży – http://www.wforma.eu/punk-ogito-w-podrozy.html