Wojciech Juzyszyn Efemerofit
Jakub Michał Pawłowski Agrestowe sny
Gustaw Rajmus Królestwa
Karol Samsel Autodafe 8
Wojciech Juzyszyn Efemerofit
Jakub Michał Pawłowski Agrestowe sny
Gustaw Rajmus Królestwa
Karol Samsel Autodafe 8
Anna Andrusyszyn Pytania do artystów malarzy
Edward Balcerzan Domysły
Henryk Bereza Epistoły 2
Roman Ciepliński Nogami do góry
Janusz Drzewucki Chwile pewności. Teksty o prozie 3
Anna Frajlich Odrastamy od drzewa
Adrian Gleń I
Guillevic Mieszkańcy światła
Gabriel Leonard Kamiński Wrocławska Abrakadabra
Wojciech Ligęza Drugi nurt. O poetach polskiej dwudziestowiecznej emigracji
Zdzisław Lipiński Krople
Krzysztof Maciejewski Dwadzieścia jeden
Tomasz Majzel Części
Joanna Matlachowska-Pala W chmurach światła
Piotr Michałowski Urbs ex nihilo. Raport z porzuconego miasta
Anna Maria Mickiewicz Listy z Londynu
Karol Samsel Autodafe 7
Henryk Waniek Notatnik i modlitewnik drogowy III
Marek Warchoł Bezdzień
Andrzej Wojciechowski Zdychota. Wiersze wybrane
copyright © https://sztukater.pl 2025
Śmierć ojca to z reguły moment przesilenia w życiu syna, który teraz, pozbawiony parasola ochronnego, sam musi objąć ramionami bliskich i zmierzyć się z nową, dorosłą rolą. W przypadku Rupiecia sytuacja jest znacznie bardziej skomplikowana. Dzieciństwa nie wspomina z rozczuleniem, jeśli zaś w oku błyśnie mu nawet łza, to bardziej z bezsilnej złości. Później, po rozwodzie rodziców, drogi ojca i syna na dobre się rozeszły, a kiedy Rupieć zaczął dojrzewać do pojednania... ojciec zmarł na galopującego raka wszystkiego. Pogrzeb przypominał bardziej banalną inscenizację niż prawdziwą żałobę, za to po nim nadszedł, jakże naturalny przecież, czas przemyśleń i podsumowań. W ten właśnie moment zostajemy wrzuceni i natychmiast poddani wirówce emocji, jakie telepią Rupieciem. Czemu właśnie Rupieć, zapytacie, przecież to synonim kompletnie nieużytecznej, zepsutej rzeczy, to samo co złom, grat, śmieć. Skojarzenie nieprzyjemne, poniżające, lekceważące, będące haniebnym afrontem, jeżeli kierowane jest do człowieka.
Mężczyzna zastanawia się, co z ojca przejął. Z ojca, który był takim pseudowszystkim: pseudoojcem, pseudomężem, ale też pseudopoetą, pseudoartystą – tylko bowiem on sam widział w tym, co robi jakąś wartość, a to stawiało go na pozycji z góry przegranej i w całkowitej niemal samotności, choć z tego ostatniego syn zdał sobie sprawę dużo później.
Zawsze umieszczamy siebie w centrum rodzinnej fotografii dokonując porównań. Najczęściej też nie wszystko, co ujrzymy, nas cieszy. Rupieć mierzy się jednak nie tylko z własną biografią i genetycznymi zawiłościami dziedziczenia. Kładzie pod lupę wszystko, co sztuczne, celowo spreparowane, wyjałowione z wszelkiego znaczenia i wartości, co podoba się dlatego, że moda taka, że dostępne, że wygląda atrakcyjnie, choć jest ledwie wydmuszką. Nie oszczędza ani trochę barwnych i kiczowatych lat 90., kiedy to chwytaliśmy w podnieceniu wszystko, co głośne i błyszczące, dorabialiśmy temu teorię i łykaliśmy łapczywie, choćby i brzuchy bolały. Obrywa się zakłamanej i zakompleksionej mentalności, literaturze, pozornie ważnej, a tak naprawdę przegadanej o niczym, oczywiście również krytyce literackiej, której Rupieć jest niezupełnie szczerze wojującym przedstawicielem. Na fali dzisiejszych, ostrych dyskusji (choć książka powstała 15 lat temu) pozostaje wątek wahającej się, czy dokonać aborcji, 16-letniej siostry Tomeczka, rzuconej bez litości w sam środek skłóconych środowisk katolików i zwolenników stanowienia kobiet o swoim ciele. Dziewczyna, jej dobro, zupełnie się tu nie liczą, to zaledwie pretekst zawłaszczony przez ideologiczną wojnę.
Poszukiwania autentycznego buntu, szczerego wzruszenia, są tutaj trudne, o ile nie bezowocne. Prawda czasu, prawda ekranu, prawda o nas samych jest zatem gorzka, jest zwarzona i mętna, przez lata obrosła nalotem i odorem zgnilizny. „Żyjemy w kraju, w którym mężczyźni nigdy nie zhołdowali sobie rzeczywistości. „Solidarność”? Krótki zryw i cała dekada rozkładu. Jeśli mamy jakieś dziejowe zadanie, to jest ono bardzo proste – być mężczyznami. Przestać się w końcu wstydzić. Nie musieć wybierać między autoironią a przepraszaniem. Nie musieć już się kajać. Nie mieć wyrzutów sumienia”. Przeszłość jednak nie zniknie, nie da się jej ot tak wymazać – podpowiada ta dojrzalsza strona, mniej nabuzowana testosteronem. Nie zmogą jej ani litry alkoholu, ani bojowe okrzyki i okładanie się pięściami. „Michał Witkowski miał rację – położyliśmy na ścianach fototapety, a gdyby tylko trochę, troszeczkę poskrobać, doskrobalibyśmy się do toczącej nas gangreny”.
Wraz z Rupieciem grzebiemy w jego wnętrznościach, wywlekamy je na światło, by dociec, skąd w nim tyle kompleksów. Po latach z rodzicami, z tym „Panem Nikt” i „Tą-Nieprzeniknioną-W-Swym-Męczeństwie-Kobietą-Przez-Pana-Nikogo-Udręczoną”? Stąd bierze się ów silny lęk przed odsłonięciem się i potencjalną (według Rupiecia – pewną) kompromitacją?
Proza Alana Sasinowskiego jest wołaniem o myślenie, o refleksję, o próbę sformułowania swojej opinii, choćby i stojącej w sprzeczności z tą obiegową, łatwą do powtórzenia, bezpieczną. Zresztą nieważne, sprzeczną czy nie, byle własną, przemyślaną, którą damy radę w każdej chwili obronić konkretnymi, przekonującymi argumentami z pełną świadomością wiary w nie. Rupieć potrzebuje odnaleźć się w poplątanym świecie kompleksów i zahamowani, uwolnić się od cienia ojca, pozbyć się ojcowskiego kucyka i wreszcie rozpuścić swobodnie włosy, poddając je pod porywy wiatru. Niech fruną we wszystkie strony.
Alan Sasinowski sięga po znane z polskiej kultury i polityki nazwiska, przytacza fakty, które przed laty doprowadzały opinię publiczną do wrzenia, co niejeden raz kończyło się wybuchem. Oskarżenie Lecha Wałęsy o współpracę z SB, wejście z przytupem Andrzeja Leppera na polityczne salony, nie bardzo na to gotowe. Mocno wspiera się zarówno popkulturą, jak i klasyką, odwołując się do konkretnych reakcji i przykładów, cytując i parafrazując. W dyskusjach przyjaciół Rupiecia czyli bandy Morowych Chłopaków ścierają się rozmaite poglądy, co nijak nie wpływa na ich wzajemne, wieloletnie relacje, jest po prostu szczerą wymianą zdań osób, które sobie ufają. To wszystko plus lekko traumatyczne wspomnienia dzieciństwa, stale obecne w głowie Rupiecia, to trampolina, która przenosi nas w przełomowe lata polskiej transformacji, do dzisiaj pokutujące w świadomości Polaków, hamująco wpływając na ich marsz do przodu. To nasz wspólny, niewygodny kucyk, do którego jednak czujemy dziwny sentyment.
Autor nie jest ani trochę łagodny, chłoszcze ironią i gniewną pogardą, jakie wylewają się z rozgoryczonego Rupiecia, przekłuwa bez litości balon nadmuchany sztucznym napuszeniem, strąca koturny, ściga mitomanię i obłudę, by je obnażyć i ośmieszyć. Boksowanie się Rupiecia z widmem ojca skutkuje siniakami i obitą duszą. „Wielkie sprzątanie, które sobie zafundował, nie miało dać odpowiedzi jedynie na pytanie „Jak żyć?”. Miało mu także pomóc dociec, w jakim żyje świecie”.
Rozliczeniom Rupiecia z przeszłością i naszym wspólnym z dekadą postkomunizmu towarzyszy Szczecin, a jego przeobrażenie, zrzucanie szaro-burego, ciasnego garnituru, zachodzi równolegle z próbą nowego określenia się przez głównego bohatera. Czy będzie to równie radykalne zerwanie starych dekoracji na rzecz świeżości, progresu, impetu energii... trudno powiedzieć, bowiem autor pozostawia sytuację otwartą. Rupieć ma wybór, przed nim rozstaje dróg, którą wybierze? Ciężko jest zerwać z przeszłością, może więc warto zaczerpnąć z niej to, co da nam siłę, by ruszyć przed siebie.
6/6
Doris
Alan Sasinowski Rupieć — http://www.wforma.eu/95,rupiec.html