copyright © https://dajprzeczytac.blogspot.com 2023
Bardzo cenię twórczość Macieja Bieszczada. „Miejsce spotkania” mnie oczarowało. Nie inaczej jest w „Ultradźwiękach”. Ta krótka proza poetycka zaspokaja wszystkie potrzeby czytelnicze.
Każdy z tekstów to pewien obraz lub zbiór następujących po sobie scenek. Bieszczad dość plastycznie opowiada, toteż skutecznie rozbudza wyobraźnię. Czytelnik wprost „widzi” zdarzenia, z łatwością może sobie projektować to, co spotyka bohaterów. I tak, obok sytuacji „typowych”, współistnieją te magiczne, niezwykłe, przynależące do sfery emocji, przeczuć czy intuicji.
Zresztą, pod piórem Bieszczada właściwie wszystko nabiera cech niezwykłych, nieco baśniowych. Rozmaite uczucia, które są tematem wiodącym „Ultradźwięków”, ukazane są w niebanalnych metaforach.
Bo „ultradźwięki” to właśnie sprawy, które występują poza naszym polem widzenia. Najczęściej skupiamy się na tym, co możemy dostrzec i zrozumieć. A przecież najwięcej kryje się w sferze dla nas niedostępnej. Kto z nas, przed lekturą książki Bieszczada, odgadłby, że w pniu „niebieskiego drzewa” „mieszkał lament, co płakał ze szczęścia”?
Chronologia jest osią, podług której będziemy odkrywać tę prozę. Narrator/podmiot Bieszczada rozpoczyna od wspomnień z wczesnego dzieciństwa. Przypomina sobie pierwsze lekcje, jakie dostawał od bliskich, m.in. „najważniejsze znajduje się blisko”. Życie dziecka wypełniały książki – to jego kolejny nauczyciele, a także towarzysze. Potem jest czas studiów i najważniejsze egzaminy z człowieczeństwa. Wybór życiowej drogi, samopoznanie oraz nieustanne poszukiwanie odpowiedzi na namnażające się pytania. Nieuchronnie zbliżamy się do kresu. I narrator jest tego świadomy. Jest też w swoich refleksjach niewiarygodnie rzeczowy oraz (przynajmniej na zewnątrz) zdystansowany.
Maciej Bieszczad pisze tak, że w czytelniku natychmiast wyzwala się jakiś rodzaj tęsknoty. Chciałoby się być w opisywanych miejscach, spotykać ludzi stamtąd – przynajmniej z tego okresu dziecięcego. Z kart „Ultradźwięków” wyłania się dawny świat, w którym – za sprawą poetyckiej głębi – widzimy pewną krainę magiczną, „krainę dobra”. Choć zapewne życie wówczas łatwe nie było, to jednak my patrzymy na nie oczami dziecka.
To właśnie ten chłopiec – nasz przewodnik po „Ultradźwiękach” uczy nas patrzenia na świat:
„– A która część nieba najbardziej ci się podoba?
(...)
– Chyba ta niewidzialna”
(„Czarodziejskie kule” – fragm.)
Bo czyż to nie dzieci właśnie są naszymi najlepszymi nauczycielami? Wie o tym nawet filozof, które „wypytuje je o świat”.
W cudownych „Echolokacjach” narrator diagnozuje współczesnych: „cierpimy na nieuleczalną głuchotę”. I w kolejnych migawkach pokazuje portret człowieka bez retuszu. Im starszy jest narrator (w swoich wspomnieniach), tym więcej wie o ludziach, tym bardziej rozumie (albo właśnie nie) pewne zjawiska.
Niesamowicie poruszające są wszystkie te poetyckie przypowieści prozą. Obok życiowych prawd i uświadamiania pewnych oczywistości, narrator (alter ego Macieja Bieszczada?) dzieli się własnymi inspiracjami. W literaturze swoich mistrzów (Rimbaud, Schulz, Dostojewski) szuka rozwiązań, wchodzi z nimi w dialog, utożsamia się. Snuje również opowieści, w których angażuje czytelnika w filozoficzne dociekania, a także – w (fascynujące!) językowe zawiłości.
„– Po co tu jesteśmy?
– Żeby tęsknić (...). Tęsknota pomaga wrócić”
(„Rycina ze słońcem” – fragm.)
Wspaniała książka. Oferuje o wiele więcej niż wskazuje na to jej skromne omówienie. Przeczytajcie „Ultradźwięki”.
Kinga Młynarska
Maciej Bieszczad Ultradźwięki – http://www.wforma.eu/ultradzwieki.html