Mam (uzurpuję sobie?) poczucie zażyłości z drzewami i ptakami. Dawno temu, kiedy zwierzałem się Julianowi Przybosiowi z marzenia o języku, który by mógł to wyrazić, przypuścił, że w mojej wersji byłby to jakiś „ptachmurodrzew”.
Patrzę na linie lotów licznych jerzyków i próbuję sobie wyobrazić rysunek, jaki powstałby z kresek po tych trajektoriach. Jakby Hartung. Inny rodzaj malarstwa podsuwają mi sroki. Białoszary taszyzm. Kiedy zmywam z balustrady balkonu te srocze łajenka, przypomina mi się ze szkolnego dzieciństwa wulgarna nazwa toalety: srocz albo sroc. Mimowolnie ironiczny przyczynek do „Sroczości” Czesława Miłosza.
© Bogusław Kierc