Karol Samsel Autodafe 8
Karol Samsel Autodafe 8
Anna Andrusyszyn Pytania do artystów malarzy
Edward Balcerzan Domysły
Henryk Bereza Epistoły 2
Roman Ciepliński Nogami do góry
Janusz Drzewucki Chwile pewności. Teksty o prozie 3
Anna Frajlich Odrastamy od drzewa
Adrian Gleń I
Guillevic Mieszkańcy światła
Gabriel Leonard Kamiński Wrocławska Abrakadabra
Wojciech Ligęza Drugi nurt. O poetach polskiej dwudziestowiecznej emigracji
Zdzisław Lipiński Krople
Krzysztof Maciejewski Dwadzieścia jeden
Tomasz Majzel Części
Joanna Matlachowska-Pala W chmurach światła
Piotr Michałowski Urbs ex nihilo. Raport z porzuconego miasta
Anna Maria Mickiewicz Listy z Londynu
Karol Samsel Autodafe 7
Henryk Waniek Notatnik i modlitewnik drogowy III
Marek Warchoł Bezdzień
Andrzej Wojciechowski Zdychota. Wiersze wybrane
Na Kretę nie idzie się pieszo. Można się tam dostać drogą morską albo powietrzną. Można też oczywiście skorzystać z korytarzy przesunięć czasoprzestrzennych, ale metoda ta jest, pomimo wysokiego stanu obecnego postępu technicznego, nadal dość niepewna, gdyż często ląduje się nie tam, gdzie by się chciało, albo też w innym czasie, czyli w bliskiej przeszłości lub w dalekiej przyszłości. To zbyt ryzykowne, stwierdziliśmy zgodnie; nam, szczególnie Mok, chodzi o teraźniejszy urlop. Uznaliśmy, że Mok musi odpocząć po całym roku pracy i zatankować, najlepiej do pełna, aby mieć ochotę i siłę na dalszą walkę w ludzkiej dżungli. Mok pracuje w szkole, a pomimo to ciągle wzbrania się przed chodzeniem do pracy z maczetą i pistoletem. Nie rozumiem jej. Ja tankować energii nie muszę, gdyż pracuję okazjonalnie. Pisarz to nie zawód, tylko okazja do ukrycia się przed życiem.
Następnego dnia obdzwoniliśmy porty morskie w okolicy i okazało się, że w tym miesiącu żaden statek nie odpływa w kierunku Krety. Tak więc pozostała nam droga powietrzna. Jako że na urlop zdecydowaliśmy się w last minute, czyli na ostatni gwizdek, nie było czasu na budowę własnych skrzydeł z wosku i ptasich piór – musieliśmy skorzystać ze zbiorowej formy poruszania się po niebie, czyli z samolotu.
– Może w drodze powrotnej uda nam się polecieć wariantem Dedala i Ikara – pocieszała mnie Mok.
Nie bardzo wierzyłem w jej dobre intencje. Uważałem, że chciała mnie po prostu zbyć.
Na pocieszenie wrzuciłem Piękną Helenę, operę-buffo Offenbacha, na ruszt odtwarzacza. Chodziło oczywiście o arię Allez, partez pour la Crète! To po francusku. Jedź na Kretę! To po polsku. No i przekonałem się, że przerywa, czyli że kompakt wprawdzie wiruje jak spodek podczas seansu spirytystycznego, lecz laser niekiedy nie czyta. O dupę potłukł tę całą świetlaną technikę! Jak się kiedyś czarna płyta zacięła, to wystarczyło ją puknąć, a igła szła dalej. Jak burza. Kto dziś pamięta tamtą neoklasykę? Czasami myślę, że jestem już tak starym rabarbarem, że czas najwyższy mnie zakompostować. Mok nie lubi, gdy tak mówię. Uważa, że nadal jestem młody. Może się nie myli.