Karol Samsel Autodafe 8
Karol Samsel Autodafe 8
Anna Andrusyszyn Pytania do artystów malarzy
Edward Balcerzan Domysły
Henryk Bereza Epistoły 2
Roman Ciepliński Nogami do góry
Janusz Drzewucki Chwile pewności. Teksty o prozie 3
Anna Frajlich Odrastamy od drzewa
Adrian Gleń I
Guillevic Mieszkańcy światła
Gabriel Leonard Kamiński Wrocławska Abrakadabra
Wojciech Ligęza Drugi nurt. O poetach polskiej dwudziestowiecznej emigracji
Zdzisław Lipiński Krople
Krzysztof Maciejewski Dwadzieścia jeden
Tomasz Majzel Części
Joanna Matlachowska-Pala W chmurach światła
Piotr Michałowski Urbs ex nihilo. Raport z porzuconego miasta
Anna Maria Mickiewicz Listy z Londynu
Karol Samsel Autodafe 7
Henryk Waniek Notatnik i modlitewnik drogowy III
Marek Warchoł Bezdzień
Andrzej Wojciechowski Zdychota. Wiersze wybrane
Jastarnia, 10 lutego 2017
Do nas na poddasze zajrzało słońce. Od rana siedzimy w tunelu prysznicowym i smagamy się Bałtyckim. Śniadanie z kłębuszkami śnieżynek za uszami i we włosach. Viola częstuje mnie pyszną czekoladą z dodatkiem chili. Objaśniamy sobie swoje sny. Zbieramy się powoli w drogę na Hel. Słońce skacze po dachu. Po drodze mijamy ekipę z plastikowymi łopatami. Ruchy mają powolne, ćmią papierosy w milczeniu. Szurają gumowcami. W górze słychać rybitwy. Smuga cienkiego i żółtego jak mocz dymu idzie w górę. Robi się naprawdę wysokie ciśnienie. Do odjazdu zostało 20 minut, więc robimy rundę po ulicach księżych: Bonifacy, Pankracy, Horacy, Władysław, Swetoniusz. Po drodze wchodzimy na ulicę księdza Główczewskiego i na pamięć przychodzi mi przyjaciel Oleczek G. Jego obraz w moim mózgu nie zamazuje się, nie znika, nie ma też wspominkowo-nostalgicznych rysów. Jest we mnie głosem, konkretnym słowem, gestem. Pojawia się nagle także we śnie, które ostatnio we mnie rosną jak perz i tłumią zdrowe myśli. Pośród tego wszystkiego, tak jak teraz, gdy widzę tabliczkę z ks. Główczewskim, Oleczek mi wychodzi ze swoim życiem zakończonym, ale jakby nie domkniętym, trochę rozgadanym, rozproszonym, szlacheckim. I tu w Jastarni wyszedł do mnie dość niespodziewanie już wcześniej, alem tego nie rozumiał.
Czerwonym (?) szynobusem przez Juratę na Hel. Po drodze zmrożone dzieci kręcące się na karuzeli. Przez śnieg na kraniec Polski. Na cypel. Na czubek. Słońce grzeje jak w maju. Kaszubskie domki przy Wiejskiej ściśnięte, gdzieniegdzie zaprasza się, serwuje, podaje i nęci regionalną strawą. Mijamy rzadkie grupki turystów, a jeszcze więcej smętnych rybaków i ich sieci. Po obu stronach wyrestaurowane wojskowości, umocnienia, schrony, tunele, działa, punkty obserwatoryjne i bóg wie, co jeszcze. Gdzieś tam z głębi schronu z pizdą wycelowaną na Ruskich muzyka skoczna się sączy. Omijamy te rewelacje historyczne polskie szerokim łukiem. Wciąż wojny nam się zachciewa, bohaterstwa i krwi. Powinni to dawno zakopać i zasadzić fajny las, żeby można było posiedzieć na ławce i w niebo popatrzyć.
© Maciej Wróblewski