Karol Samsel Autodafe 8
Karol Samsel Autodafe 8
Anna Andrusyszyn Pytania do artystów malarzy
Edward Balcerzan Domysły
Henryk Bereza Epistoły 2
Roman Ciepliński Nogami do góry
Janusz Drzewucki Chwile pewności. Teksty o prozie 3
Anna Frajlich Odrastamy od drzewa
Adrian Gleń I
Guillevic Mieszkańcy światła
Gabriel Leonard Kamiński Wrocławska Abrakadabra
Wojciech Ligęza Drugi nurt. O poetach polskiej dwudziestowiecznej emigracji
Zdzisław Lipiński Krople
Krzysztof Maciejewski Dwadzieścia jeden
Tomasz Majzel Części
Joanna Matlachowska-Pala W chmurach światła
Piotr Michałowski Urbs ex nihilo. Raport z porzuconego miasta
Anna Maria Mickiewicz Listy z Londynu
Karol Samsel Autodafe 7
Henryk Waniek Notatnik i modlitewnik drogowy III
Marek Warchoł Bezdzień
Andrzej Wojciechowski Zdychota. Wiersze wybrane
5 września 2017, 4
Po wykładzie koledzy Rosjanie zabierają nas na wieś do rosyjskiej sauny, czyli bani. Wieś Станички położona piętnaście minut drogi od Smoleńska, niedaleko miejscowości Рай, na południowy zachód od Smoleńska. Przecinamy drogę idącą na Демидовкy, Катынь i dalej na Беларусь, chyba na Віцебск. Wieczór, deszcz chodzi, ulice pełne i ciche, sznurki samochodów. Grzecznie przepychamy się z Rosjanami. Станички z chatami zmurszałymi i z wybudowaniami modernymi. Zajeżdżamy do domu pedagoga wraz z kolegami i koleżankami Rosjanami. Duchowny austriacki jest trochę na przylepkę. Towarzystwo wschodnio-zachodnie, ale nie międzynarodowe. Wysiadamy z samochodu. Dym świeżo palonego drewna unosi się w powietrzu. Robi się fajna mgła od strony lasu. Młody Rosjanin, jak się okazuje student, czuwa nad temperaturą w bani. Inny kręci się przy grillu. Zachodzimy do domu, w którym koleżanki Rosjanki przygotowują stół. Laczki, ręczniki w garść i do bani. W sumie jest nas czterech. Najpierw wchodzimy do pomieszczenia, gdzie zrzucamy ubrania. Lodówka, telewizor, pusta butelka, stół i uchylone okno, przez które wchodzi wilgoć i trochę gęstego chłodu. Zmierzcha. Przedsionek bani: pod ścianą ławy, naprzeciw wiadra i miski z zimną wodą. W sercu bani piec, węgle, a wokół drewniane siedziska w dwóch rzędach. Siadamy, sapiemy tyłkami i wszystkim co się da – w pogotowiu pęki świeżych gałązek dębowych i brzozowych. Zrobiło się 84 stopnie, więc trzeba się chlapnąć zimną wodą. Ciała pracują, chodzą, rozmowy, sapiemy, witki smagłe idą do wody. Każdemu porcja zieleniny na ciało rozgrzane do czerwoności. Rozchodzi się zapach brzozy i dębu. Woda na kamienie. Para. Wychodzimy do przedsionka na łyk zimnej wody. Po chwili wchodzimy znowu. Gadamy. Sprawdzamy temperaturę: dobrze ponad 70. Biczyki. Woda. Para. Chodzimy. Po godzinie świat robi się inny w środku, a ten na zewnątrz jakby stał zimny, niewzruszony. Ale to nas nie obchodzi. Na koniec zmywamy z siebie zapach dębu i brzozy. Chłodne gęste powietrze idzie ze Smoleńska. C хорошим дыханием. Wchodzimy do domu, gdzie koleżanki Rosjanki przygotowały kolację. Ziemniaki gotowane, warzywa prosto z ogródka: ogórki małe jak palec bobasa, pietruszka, seler naciowy, papryka, ząbki czosnku, gulasz, chleb, kiełbasa, ser z Węgier zielony nieprawdopodobnie, wędzony łosoś.
Siadamy, pijemy, toasty. Rosyjski rozchodzi się ciepłem po naszych rozgrzanych w bani kościach i trafia w samo serce duszy. Tam już żadnych słów nie trzeba.
Powrót do Smoleńska. Noc zachodzi ciszą. Wysiadamy. Mimo deszczu jest ciepło. Hotel. Rozmowa z Violą przez Skype’a. Na koniec przepatruję wykład na jutro. The boy pretend to be an adult. Czy ja wiem.
© Maciej Wróblewski