Szept, za którym wspinasz się, upadasz, podnosisz i tak dalej. Nie jest za późno, nawet kiedy myślisz, że jest. Blask czasowników. Przegięcia, wygięcia z woli osób trzecich. W pląsach, w locie ptaków w jedną stronę. Cała ta maszyneria o kant rozbić. Wybór, od którego nie ma ucieczki. Przypływ. Odkładane rachunki za wodę, bo niby nieotwieranie kopert jest jak nieodkręcanie kranu, można wyprzeć, przeczekać strach, odpływ. Wyliczane tytuły, nazwiska, dzięki którym dojrzewamy i odmieniamy „ó” otwarte lub zamknięte. Bajki o głosach, malowanych ptakach, ocalonych, wstaję z kolan. Przyglądam się rysom, pęknięciom, wybuchom gejzera, łamię głos i ołówki. Tylko szmer, jednostajny, lekki powiew. Wmawiamy sobie, że ludzie się nie dzielą, segregują śmieci, ocalonych. Zaprzeczamy we właściwej kolejności, kiedy brzęczą na torach, w świetle.
© Małgorzata Południak