16 kwietnia 2017. JARE GODY. Gdybym był uczciwym Słowianinem, obchodziłbym dziś Jare Gody, a nie jakąś importowaną Paschę (przerobioną na Wielkanoc po oddzieleniu się Kościoła od Synagogi). „Jary” znaczy silny, młody, jasny, „jarzący się”. Zacząłbym dzień, rozpalając na najbliższym pagórku ognisko, mające zachęcić słońce do wzmożonej, wiosennej aktywności. Odwiedziłbym także cmentarz, gdzie podzieliłbym się z mymi drogimi zmarłymi jadłem i napitkami. Wśród potraw zostawionych na mogiłach nie zabrakłoby pogańskiego wynalazku pisanki. (Najstarsze pisanki pochodzą ponoć z terenów sumeryjskiej Mezopotamii.) No i tak by to jakoś wyglądało, tak właśnie obchodziłbym Jare Gody. Ale ich nie obchodzę. Dlaczego? Bo nie czuję się uczciwym Słowianinem. W istocie nie wiem, kim prawdziwym w ogóle się czuję – pewnie tak jak większość z was? Nie wiemy, do jakiej tradycji przynależymy dziś, my, zdigitalizowane okazy globalne w erze wielokulturowej, hybrydycznej i ogólnie sceptycznej.